Zmarnowałam najlepsze lata młodości, bo chciałam być "bezkonfliktowa". Gdy to zmieniłam, usłyszałam gorzkie słowa
Od zawsze chciałam zniwelować u mamy ten jej smutek, gdy tato wyjeżdżał do pracy za granicą, mama zostawała z nami sama na wiosce zabitej dechami. Moje rodzeństwo nie ułatwiało jej zadania ogarnięcia wszystkiego samej...
Zrobię co każesz, tylko nie płacz
Tak to wyglądało, gdy mamie brakowało już nerwów do mojego starszego rodzeństwa, choć z początku zdawało się, że tylko brat sprawiał trudności wychowawcze, a siostra podawana nam była za przykład do naśladowania. Brat miał osobny pokój, ja dzieliłam go z siostrą. To doświadczenie chciała bym wymazać z pamięci, bo ciężko mi jest zrozumieć, jak łatwo przychodzi niektórym zrobienie piekła z dzieciństwa, które powinno być w życiu każdego dziecka beztroskie.
Brat wyszedł w pewnym momencie z założenia, że wszystko, co uzna za przydatne, może w każdej chwili to sobie wziąć bez najmniejszych konsekwencji. Dlaczego? Kary, które ewentualnie były wobec niego zastosowane (o ile w ogóle), zwyczajnie go bawiły. Nie było taty zbyt często w domu, mama była z nami sama, więc gdy traciłam cierpliwość, gdyż brat kolejny raz coś mi ukradł i kłamał w żywe oczy, że wcale nie, mamę trafiał przysłowiowy szlag.
Ja wrzeszczałam jak opętana, gdy mnie szczypał, szturchał lub coś mi niszczył, skarżyłam mamie z bezsilności, a mama próbując zadbać o niezbędne sprawy przyziemne, traciła cierpliwość do chaosu, jaki trwał w ciasnym domu.
Zmywana właśnie szklanka lub inne naczynie ciśnięte w naszą stronę rozpryskiwało się na ścianie, ale nie pamiętam, by mnie kiedykolwiek zranił jakiś odłamek...
Nie lubiłam zostawać sama z bratem. Zawsze wymyślał coś, czym mógłby mnie zadręczać pod nieobecność innych domowników. Jego najbardziej ulubioną formą psychicznego znęcania się nade mną, było udawanie zamiaru odebrania sobie życia na moich oczach lub wrzucanie mi pod bluzkę gryzących boleśnie pająków krzyżaków lub tych czarnych, włochatych, które z sieci budują norkę.
ZAWSZE, gdy miałam zostać z nim sama, moje wnętrzności odmawiały posłuszeństwa, a atak paniki pęczniał we mnie z każdą minutą przybliżającą mnie do chwili, gdy mama lub rodzice wyjdą z domu i zostawią nas samych... Nie pamiętam, by kiedykolwiek ktoś wyciągnął wobec niego konsekwencje, gdy skarżyłam się rodzicom.
Wyrobiłam w sobie nawyk zapobiegania wybuchom konfliktów, więc gdy mama zostawała z nami sama, zgadzałam się na wszystko, co mi kazała zrobić, przyjmowałam bez szmeru każdą krytykę, byle tylko nie być kolejnym powodem łez mamy. Na swoje nieszczęście, pozwoliłam temu wryć się w moją podświadomość, która wszystko bezkrytycznie przyjmowała, jak dziecko. Konsekwencje były straszne...
Dopiero po trzydziestce zaczęłam nadrabiać to, co mogłam już dawno osiągnąć, gdybym nie miała w sobie nawyku zadowalania wszystkich członków rodziny, wyrywania się z pomocą nawet wtedy, gdy nikt mnie o to nie prosił. Przyzwyczaili się do tego, więc gdy nagle przestałam to robić, stałam się w rodzinie owcą czarniejszą, niż mój brat. Po zmianie środowiska i odcięciu się od toksycznych relacji, nagle okazało się, że jednak się do czegoś nadaję, a życie rodzinne wcale nie musi być duszne, ciasne i hermetyczne.

Komentarze
Prześlij komentarz